środa, 18 grudnia 2013

Polacy mają zegarki, Zambijczycy mają czas

Wtorek rano. Dziewczynki informują nas, że nie mamy dzisiaj z Nimi popołudniowych zajęć. Z przejęciem  opowiadają, że mają próbę śpiewu w kościele, przed Niedzielną Mszą i muszą wyjść z domu już o 14.00. Bez większych namysłów stwierdzamy z Patrycją, że nie ma problemu i że pójdziemy z nimi.

Zjawiamy się punktualnie. Na miejscu upewniamy się czy nie pomyliłyśmy godz. gdyż nic i nikt nie wskazuje na to, że jest już czas na wyjście. Dziewczyny tuż koło nas piorą swe ubrania, inne jedzą obiad, a pozostałe bawią się w najlepsze. Podchodzimy do Mamy(kobiety, która zajmuje się dziećmi) i pytamy o której jest wyjście, a Ona bez zbędnych tłumaczeń odpowiada, że o 14.30. Postanawiamy jeszcze na chwilkę wrócić do domu. Pati serwuje sobie drzemkę, a ja zaglądam do książki. Po chwili zerkam na zegarek i jestem w szoku. Jest już 14:45. Wyskakuję z łóżka i budzę Pati. Otwiera oczy w ekspresowym tempie- i pyta: "Tzn. że się spóźniłyśmy?!" Ja śmiejąc się odpowiadam : "Spokojnie, myślę, że jeszcze nie wyszli." Lecimy na umówione miejsce. Jest radość, gdyż dostrzegamy dziewczynki. Po chwili orientujemy się, że niezmiennie kontynuują swe czynności z przed 50min. Drugie podejście. Pytamy ponownie, tym razem dziewczynki. Na ich twarzach maluje się wielkie zdziwienie i niezrozumienie dlaczego zadajemy to pytanie. Po chwili odpowiadają: "Oczywiście, że idziemy. Spokojnie. Jeszcze nie.  Mówiłyśmy, że o 14.00." Nie wytrzymujemy, wybuchamy śmiechem. Czekoladki ukazują swe zdenerwowanie i pytają o co nam chodzi.
Informujemy, że jest już 15.00 One, jakby nie zrozumiały, tłumaczą, że nie idziemy teraz, ale dopiero o 14.00  Pokazujemy zegarek. Lekkie zmieszanie i stwierdzenie, że zaraz na pewno pójdziemy.


Zostajemy z Maluchami na trawie i czekamy, choć czujemy, że wyjście już nie nastąpi. Po pół godz. wygłupów zjawia się  Mama i krzyczy: "Idziemy". Gryziemy się z Pati w język, wymieniając się jedynie delikatnym uśmiechem. Następne 10min czekamy  na pozostałe dziewczynki. Mama podchodzi do nas z bananem na twarzy i mówi : " No, dzisiaj to naprawdę się spóźnimy."

Jest. Udało się, wyszliśmy poza bramę placówki. Po przejściu kilku metrów, pora na przystanek. Mamuśka spotyka znajomego i urządza pogawędkę. Z racji, że się spieszymy trwa tylko 5min. O 16.00 docieramy do kościoła. Brat zakonny prowadzący próbę, wita nas z wielką radością jakby nie dostrzegł, że spóźniliśmy się 1.5godz. Po pół godzinie śpiewu zaczyna zwijać sprzęt, żegna się i opuszcza kościół. Pytam się w myślach: to nie miało trwać 2godz?! Zaraz przychodzi odp. : No tak, gdybyśmy byli na czas to by tyle było.

Polacy mają zegarki, zambijczycy mają czas.
Kto ma więcej? Kto jest szczęśliwszy? Kto funkcjonuje prawidłowo?



Nie wiem. Wszystko zależy od człowieka.Wiem, że jesteśmy zupełnie inni.
Każdy dzień pokazuje mi również, że najlepszym rozwiązaniem jest zaakceptowanie tej "inności" -przyjmowanie siebie takimi jakmi jesteśmy. W wyniku takiego działania stajemy się dla siebie wielkim bogactwem, a nie dziwactwem czy utrudnieniem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz