wtorek, 20 maja 2014

Straszne Choróbsko

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło,
że jest to choroba z cyklu-nic poważnego, czy tym bardziej groźnego.
Jednak gdy choć trochę jej się przypatrzymy, to jej straszną twarz zobaczymy.
Jest niebezpieczna między innymi dlatego, bo przeważnie gdy nachodzi człowieka,
sprawia, że jest On nieświadom tego.
Strasznie osłabia pole widzenia, czucia i myślenia.
Ciężko jest Choremu wierzyć, kochać, mieć nadzieję,
czy widzieć sens w tym co się na bierząco dzieje.
Człowiek zaatakowany przez nią nie potrafi docenić tego co ma,
bo ciągle mu coś nie pasuje, lub czegoś Mu brakuje.
Czym bardziej jej forma jest zaawansowana-
tym człek coraz częściej niezadowolony,
a do tego coraz większym nieszczęściem przepełniony.
Poszkodowany nie jest w stanie żyć w pełni chwilą teraźniejszą,
gdyż w tym czasie skupia się na tym co już przemineło,
lub na tym co jeszcze nie przybyło.
To straszne choróbsko potrafi nawet doprowadzić do stanu takiego,
że kryzysy, doły i myśli samobójcze będą na porządku dnia codziennego.

Jedno szczęście, że lekarstwo już na nią wynaleziono.
Choć darmowe, to po mimo tego wiele człowieka kosztuje.
Gdy choć raz człowieka to choróbsko zaatakowało, to powracać często będzie chciało.
Dlatego należy pamietać, by przyjmować je codziennie, 
aż do końca ziemskiej wedrówki. 
A oto sposób stosowania :
Zaraz z rana podziękować za to, że się obudziło,
a następnie żyć na 100% - tak jakby wszystko poraz ostatni się robiło.
W prostotocie serca, z wdzięcznością i radością przyjmować każdą chwilę,
niezależnie od tego czy będzie miła i dobrze znana, czy bolesna i niezrozumiała.
Gdy lekarstwo będzie przyjmowane tak jak zostało zlecone,
to zdrowie na Duszy-szczęście, tu na ziemi,
jak i w Niebie Człowiek ma zapewnione.

Myślę, że ta choroba jest i Tobie dobrze znana.
Nazywa się WCZORAJ-JUTRO.
A lekarstwo na nią to DZISIAJ

piątek, 9 maja 2014

Pod Skrzydłami Bożymi

Przyszedł czas na wakacje. Postanawiamy spędzić je na Zanzibarze-podtrzymując tradycje Salezjańskich Wolontariuszy. Zbiera się ekipa 8 osób: 6 Polaków, Czeszka i Zambijczyk. Poniedziałek Wielkanocny to dzień w którym za czwartym podejściem udaje nam sie zakupić bilety na pociąg do Tanzani. Mamy ekspres-planowany czas podróży to 48godz. W drodze powrotnej zdobywamy bilety na busa do Kapiri, miejscowości z której startuje pociąg. Choć jeszcze nie dowierzam, że tam jedziemy, to przepełnia mnie wielka radość przemieszana z ekscytacją.

Po mimo, iż pobudka ma miejsce szybciej niż zazwyczaj nie mam najmniejszego problemu z powstaniem z łóżka. Jedząc śniadanie, rzucam okiem na bagaż, czy oby na pewno wszystko spakowałyśmy. Żadna z nas nie dostrzega żadnych braków, więc ruszamy. Nasze ruchy spowalnia ciężar bagaży. Tuż poza bramą Placówki wita nas uśmiechem i serdecznym pozdrowieniem nieznajomy mężczyzna. Następnie proponuje pomoc. Zaskakuje nas nietypowym zachowaniem jak na Zambijczyka. Tutaj najczęstrzym widokiem jest Kobieta maszerująca z zakupami na głowie, kilkoma siatkami w rękach i dzieckiem na plecach. Z radością i bez lęku przekazuje męźczyźnie jedną z toreb, mając przeczucie, że zostałyśmy obdarowane Aniołem.

Okazuje się, iź jedziemy w tym samym kierunku. Udaje nam się złapać Taxi w cenie busa. W miejscu przesiadki myśli proszą o sprawdzenie, czy aby na pewno mam bilety. Po dokładym przejrzeniu portfela z drżacym głosem informuję towarzyszy, iż nie mam biletów. "Jak to możliwe?" "Gdzie są?" "Co teraz?" sypią się pytania. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to aby pojechać do domu i sprawdzić czy nie zostały. W tym samym momencie Davidson-nowo zapoznany mężczyzna, chwyta mnie za rękę i ciągnie do busa, który znajduje się po drugiej stronie ulicy."Spokojnie, pewnie zostały w domu, zaraz sprawdzimy". Gdy chcę zapłacić za przejazd, męźczyzna informuje mnie, iż już to zrobił. Gdy próbuję wyrazić wdzięczność za okazaną pomoc odpowiada w kółko, że nie ma problemu. Już nie mam najmniejszych wątpliwości, że mam do czynienia z Aniołem. Drogę z Busa staram sie pokonać najszybciej jak potrafie. Wpadam do domu i zaglądam wszędzie gdzie obstawiałam, że mogłyby być jak i tam gdzie w życiu bym się ich nie spodziewała. Poszukiwania kończą się niepowodzeniem. Dzwonię do Pati z wieściami, na co słyszę "Nie martw się i przyjeżdżaj! Zobaczymy co da się zrobić bez biletów."

Przed brama zastaję ponownie Anioła, który na brak biletów reaguje tymi samymi słowami, które usłyszałam od Pati. I na koniec dodaje "Spokojnie, nie zostawie Was dopóki nie odjedziecie." 10min przed odjazdem znajdujemy się na stacji. Sylvie-wolontariuszka Czech krzyczy" Udało się, mam nowe bilety" Gdy opowiedziała historie o wczorajszym kupnie biletów, a następnie ich zagubieniu, sprzedawca zareagował śmiechem, twierdząc, że kłamie. "Ja ją pamiętam, kupowała wczoraj bilety." - Rzekł następny Anioł, wychylając się jakby z zaplecza.

Po chwili siedzimy w busie, patrząc na siebie z niedowierzaniem. Davidson dotrzymuje swej obietnicy i zostaje  machając, aż do momentu odjazdu.


Już w pierwszych chwilach podróży Pan Bóg sprawia, że"szczena"opada mi z wrażenia.
Dziękuję, iż jestem świadkiem tych cudownych chwil. 
Gdy Tato namacalnie daje odczuć jak się o nas troszczy.

Kto przebywa w pieczy Najwyższego
I w cieniu Wszechmocnego mieszka,
mówi do Pana: "Ucieczko moja i Twierdzo, 
mój Boże, któremu ufam".
Bo On sam cię wyzwoli 
z sideł myśliwego 
i od zgubnego słowa.
Okryje cię swymi piórami 
i chronisz się pod Jego skrzydła: 
Jego wierność to puklerz i tarcza. 
W nocy nie ulękniesz się strachu 
ani za dnia - lecącej strzały, 
ani zarazy, co idzie w mroku, 
ni moru, co niszczy w południe.
Choć tysiąc padnie u twego boku, 
a dziesięć tysięcy po twojej prawicy: 
ciebie to nie spotka.
Ty ujrzysz na własne oczy: 
będziesz widział odpłatę daną grzesznikom.
Albowiem Pan jest twoją ucieczką, 
jako obrońcę wziąłeś sobie Najwyższego.
Niedola nie przestąpi do ciebie, 
a cios nie spotka twojego namiotu, 
bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, 
aby cię strzegli na wszystkich twych drogach.
Na rękach będą cię nosili, 
abyś nie uraził swej stopy o kamień.
Będziesz stąpał po wężach i żmijach, 
a lwa i smoka będziesz mógł podeptać.
Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie; 
osłonię go, bo uznał moje imię.
Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham 
i będę z nim w utrapieniu, 
wyzwolę go i sławą obdarzę.
Nasycę go długim życiem 
i ukażę mu moje zbawienie.
Psalm 91

piątek, 11 kwietnia 2014

To Ona

Nie pamiętam naszego pierwszego spotkania. Jednak gdy szukam w pamięci obrazów z Nią związanych to niwidomy by zobaczył, że nie wpadła mi w oko. Nie lubiłam z nią spędzać czasu. Nudziałam się w jej towarzystwie. Miałam wrażenie, że nic nie wynoszę z tych spotkań, poza poczuciem, zmarnowanego czasu. Szybko stwierdziłam, że nie ma najmniejszego sensu aby inwestować w tą znajomość. Pewnie byłoby łatwiej gdybym Jej po prostu o tym powiedzieła, jednak nie potrafiłam. Postanowiłam po prostu wyraźnie i bezczelnie dawać jej to do zrozumienia.
Gdy wiedziałam wcześniej, że ma zamiar do mnie przybyć ulatniałam się w tym czasie do jakiegoś ziomka i było po problemie. Jednak bywało tak, że przychodziła bez zapowiedzi. Nie umiałam rozgryźć czy chciała zrobić niespodziankę, czy wiedziała, że inaczej mnie nie zastanie. W każdym bądź razie nie sprawiała mi tymi wizytami najmniejszej radości, a raczej złości, przyczyniając się do natychmiastowego wzrostu ciśnienia. Gdy tylko pojawiała się na horyzoncie, robiłam wszystko by jak najszybciej się jej pozbyć. Najlepszym a zarazem najszybszym sposobem było po prostu słuchanie muzyki, lub czytanie książki. Po kilkukrotnym zlekceważeniu zrozumiała, że nie chcę mieć z Nią nic do czynienia i postanowiła dać mi spokój. Poczułam wielką ulgę i radość.
Jednak bardzo szybko została wybita przez smutek i sumienie. Dręczyły mnie strasznie i nie dawały spokoju. Wyrzucały na każdym kroku, że moje zachowanie było bardzo słabe, puste i egoistyczne. To ja na atak, atakiem odpowiadałam, tłumacząc się, usprawiedliwiając. Jednak po chwili się poddałam i przyznałam im racje. Oj strasznie się wstydziłam, gdy sobie tą strszną prawdę uświadomiłam.
Chciałam cofnąć czas, lub najlepiej wymazać z pamięci ten przykry incydent. Jednak nie dało się. Więc wybrałam inną drogę-Rozmowę. Gdy dzwoniłam nie odbierała. Gdy była nieodpodal, wołałam, zapraszałam, ale nie odpowiadała, tylko spoglądając jakby wogóle mnie nie znała. Ta droga również okazała nieodpowiednia. Więc wybrałam następną-Modlitwę. Powierzałam często całą sprawę Tacie, prosząc o wybaczenie i jeszcze jedną szansę.. Ten natychmiast mnie uspokoił i pocieszył, zapewniając , że Ona na pewno mi już przebaczyła, tylko teraz by uleczyć rany potrzeba czasu. Polecił szukać Jej w konkretnych miejscach i nieustannie zapraszać. Wedle wskazówek postępowałam i po mimo braków jakichkolwiek efektów odziwo się nie poddawałam.
Aż nastał dzień gdy przybyła. Gdy w myślach się zbierałam i przemowę na przeprosiny układałam ona mnie wyprzedziła, mówiąc, że nie ma co wspominać faktów z życia przyszłego, że z czystą kartą i wielką radością na nowo mnie przyjmuje. Swą przemową mnie powaliła. Czułam się jakbym eliksir szczęściem wypiła. I tak co rusz czymś mnie zaskakiwała a ponadto sprawiała, że po nim bardzo długo micha bez powodu mi się radowała.. Zżyłyśmy się niesamowicie. Z każdym spotkaniem coraz wiecej mi się zwierzała ale gdy miałam potrzebe się wygadać to zawsze wysłuchiwała.. Raz poradzić od razu potrafiła, drugi raz czasu sporo potrzebowała, ale końcowo zawsze odpowiadała.. W Jej obecności wszystko było łatwiejsze i jaśniejsze. Bardzo mi dopomagała w budowaniu relacji z Panem Bogiem i drugim człowiekiem. To w jej obecności odpowiedziałam na wezwanie Pana, odnośnie mej misyjnej drogi powołania. Powiedziała, że jeśli tylko zechcę może ruszyć ze mną. Bardzo się ucieszyłam i ją zaprosiłam.
Gdy na Czarny Ląd przybyłam Ona już tam była. Bardzo się ucieszyłam, jednak jednocześnie zasmuciłam, że z powodu sporej ilości obowiązków nię będę miała czasu by się z Nią spotykać. Jednak kolejny raz się przekonałam, że czym więcej na głowie tym na zarazem łatwiej znaleźć czas. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu widzimy się tutatj częściej niż w Polsce, bo kilka razy dziennie. Przybywa już z samego rana przed Eucharystią. Po obiedzie gdy jest to możliwe, to też mnie nawiedza. No i wieczorem to obowiązkowe spotkanie mamy.
Niezmiernie wdzięczna jestem za to, że ją znam. Nie wyobrażam sobie bez Niej mojej Misji. Nie widzę już bez Niej żadnego dnia.

To Ona zapewnia mi najlepsze  łącze z Górą.
To Ona umożliwia mi podróżowanie w głąb siebie.
To Ona pozwala mi przyjmować drugiego człowieka takim jakim jest.
To Ona - Cisza.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

City of Hope-Strzał w 10

Tata niespodziewanie podrzucił mi wspaniały prezent:możliwość spędzenia weekendu z pozostałą częścią SOM-owskiej Rodzinki. Niesamowiy czas, który pozostawił po sobie konkretne ślady. Po przez modlitwę, nocne pogaduchy jak i przez wygłupy. Po wielkich rozkminach, których tematem przewodnim była nasza codzienność w Zambii, doszliśmy radośnie i jednogłośnie do jednego wniosku. A no, że jesteśmy niezmiernie wdziędzni Bogu za to, że posłał nas do najodpowiedniejszych miejsc, w najlepszej godzinie naszej ziemskiej wędrówki. Natomiast podział Wolontariuszy nazwaliśmy strzałem w 10.


Wydawać by się mogło, że to gdzie wylądujemy, co będziemy robić i z kim przyjdzie nam współpracować nie będzie miało znaczenia. Jednak doświadczenie pokazuje co innego. Dlaczego?
Bo każdy potrzebuje innego rodzaju nawrócenia, oczyszczenia i wzrostu.
Bo każdy posiada odmienny bagaż doświadczeń, zdolności i słabości.
Bo każdy ma inny sposób na ciągnięcie siebie i innych Dusz do Wiecznej Radości.

City of Hope-Miasto Nadziei, oto moje aktualne miejsce pobytu.
Gdzie tym co najbardziej cieszy jest to, że Pan Bóg jest obecny.
Gdzie czuję, że na każdym kroku Miłość mnie doświadcza, oczyszcza i hartuje.
A to wszystko po to bym jeszcze bardziej kochała i z coraz głębszą wiarą , nie tracąc nadziei dzielnie do CELU zmierzała.


W codziennym galopie nie traćmy głowy
Życie na ziemii to stan przejściowy
Ważne jednak jak je przeżyjemy

Od tego zależy gdzie wylądujemy
Pamiętaj siostro i pamiętaj bracie
W wolnym zawodzie i na etacie
Na drodze życia nie dewastować
A czego chcesz od innych 
Tym ich obdarować.

(Fragment piosenki "Życie to chwila" -IZRAEL)

niedziela, 16 marca 2014

Sprawczyni Nieustannej Bliskości

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Kilka lat temu "uzależniłam się" od ludzi. Każdą wolną chwilę spędzałam z nimi. Dzień bez spotkanka, pogawędki był dniem straconym. Mój dom był otwarty 24godz na dobę i z radością witał każdego ziomka. Niezależnie od tego czy przybywał za ledwie na chwilę, dzień, tydzień czy miesiąc.
Przed wyjazdem obawiałam się, że brak bliskich mi Osób stanie się powodem wielkiej tęsknoty i będzie utrudniał moje prawidłowe funkcjonowanie na Czarnym Lądzie. Jednak Góra zatroszczyła się i w tej kwestii. Uspokoiła mnie, podrzucając słowa "Można być daleko, a zarazem bardzo blisko." Zaufałam, przytuliłam wszystkich mocno do serducha i ruszyłam.

Mija 6 miesięcy od mojego przybycia do Zambii. Po mimo tysięcy km nas dzielących, częstego braku internetu, nie dochodzących wiadomości i zepsutego telefonu , czuję, że jesteście wciąż przy mnie. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale każdego dnia ma miejsce nasze spotkanie. Co prawda inne niż w Polsce, ale nie mniej piękne. Modlitwa jest tą wyjątkową chwilą, gdy nasze serca są bardzo blisko siebie.
Kochani! Dziękuję za dar Waszej obecności i bliskości. Za to, że tak często wybieracie ten najpewniejszy a zarazem najpiękniejszy rodzaj komunikacji i wsparcia.






Modlitwa- sprawczyni bliskości,

 niezależnie od odległości...


środa, 26 lutego 2014

Twe światło jest na drodze mej

Od ponad dwóch miesięcy soboty spędzamy w malutkim kościółku w Fatimie. Znajduje się on w Buszu, 20 km od naszej placówki. Powodem tego jest zaprzyjaźniony Ksiądz z Polski, który poprosił nas o namalowanie tam kilku rzeczy. Jest to dla nas nowe doświadczenie i wielka radość z możliwości ofiarowania Panu Bogu takiego prezentu. Ośmieliłyśmy się nawet nazywać go naszym kościółkiem.
Dzisiaj jedziemy tam nie z Księdzem, ale z Jego pracownikiem Erykiem. Zaskakuje nas z samego rana, gdyż przyjeżdża przed czasem. W ekspresowym tempie zmieniamy nasze kościelne ubrania na robocze, spijamy kawę w locie i ruszamy.
Droga do Fatimy w 80% jest drogą bardzo kiepskiej jakości. Zwłasza teraz, w porze deszczowej, przejazd bez utknięcia lub chociażby tańca w błocie graniczy z cudem. W szczególności na jednym zakręcie, gdzie podłoże jest bardzo zdradliwe, przejazd wąski i zbocze wyjątkowo strome.

Tym razem po kilku minutach jazdy dostrzegamy busa. Ups. Biedaczyna ma niechciany postój. Stara się ruszyć, ale nie może. Eryk w ekspresowym tempie wyskakuje z samochodu z linką i łączy łączy nasze pojazdy. Po chwili kierowca z busa daje znać, że jest już na bezpiecznym terenie. Uwalniamy się od niego i odjeżdżamy. Nagle słyszymy krzyki wzywające nas do powrotu. Bez najmniejszego zastanowienia czy komentarza cofamy się. Okazuje się, że bus ma nadal problem z ruszeniem. Ponawiamy próbę, tym razem odjeżdżając znacznie większy kawałek. Jest radość. Tym razem bus jest już naprawdę zdolny do samotnej jazdy.
Kawałek dalej mijamy ludzi łapiących stopa. Na tym odcinku drogi jest to rodzaj transportu, który cieszy się największym powodzeniem, ponieważ bus jeździ tutaj tylko raz w tyg. Patrycja śmiejąc się rzuca pytaniem: Eryk, dlaczego ich nie wzięliśmy?! Nie słyszymy odpowiedzi, ale w tym przypadku jazda na wstecznym mówi znacznie więcej.
Następny przystanek to wzięcie kluczy do kościoła, od jednej z parafianek. W czasie czekania na Nią, zbiegają się do nas dzieci. Biali ludzie są tutaj wielką atrakcją. Zobaczenie nas z bliska, dotknięcie czy uszczypnięcie, sprawia im niesamowitą radość. Delektujemy się swoją obecnością, wymieniając się uśmiechami i pozdrowieniami. Na pożegnanie Czekoladki zostają obdarowane przez naszego kierowcę lizakami.
Docieramy do celu. Dzisiaj przed nami ostatnie chwile pracy w tym miejscu. Spędzamy je na rusztowaniu malując krzyż na zewnętrznej ścianie kościoła. Wysokość tym razem nie jest dostawcą lęku, ale pięknych widoków, sięgających w głąb buszu. Spoza chmur co jakiś czas uśmiecha się do nas słońce.


Jakoś tak wyjątkowo światło z Nieba pada dzisiaj na Eryka:
Tego, który poraz kolejny łamie schemat "typowego Zambijczyka."
-Niegarniętego, leniwego, myślącego tylko o sobie i mającego na celu zedrzeć z Białego ile się da.
Tego, który przypomina, by nie wrzucać wszystkich do jednego worka, ale każdego rozpatrywać na osobności.
Tego, który utwierdza w przekonaniu, że wszystko zależy od człowieka.

sobota, 15 lutego 2014

Jazda Bez Trzymanki

Adoracja
Dowiadujemy się, że będziemy odpowiedzialne za oprawę muzyczną. Muszą być w Duchu Taize-dodaje Ksiądz. Teksty mają być wyświetlone na projektorze, więc trzeba przygotować prezentacje z tekstami. W pierwszej kolejności zajmujemy się zdobyciem piosenek. Po kilku godz. znajomy Ksiądz wykopuje je ze sterty misyjnych materiałów i dostarcza nam. Okazuje się, że kojarzymy 20% zdobyczy. Następne chwile spędzamy na nagraniu piosenek śpiewanych przez Księdza, by móc się ich wieczorem nauczyć. Odkurzamy gitarę i wspólnymi słuchami tworzymy chwyty. Potem Aga zajmuje się prezentacją, a ja szukam 100 cytatów Janka Bosko, które będziemy mogły wręczyć wraz z lizakami w gratisie wszystkim przybyszom. Co jakiś czas serwujemy sobie przerwę i próbujemy przyswoić śpiewanie i granie piosenek. Po 2.00 finiszujemy i idziemy spać.
Rano dowiadujemy się, że piosenki jednak nie będą wyświetlane na projektorze i lepiej będzie jak zrobimy śpiewniczki.
Na adoracji Ksiądz przejmuje prowadzenie-wchodząc ze swoją gitarą i pieśniami.
Lizaków z cytatami nie wręczamy, bo właśnie w chwili naszej nieobecności połowa ludzi zdążyła się rozejść.

Święto Jana Bosko

Kilka dni przed Siostra Dyrektorka szkoły, w której uczymy, prosi nas o przygotowanie konkursów dla uczniów. Wy tylko będziecie koordynować, a nauczyciele wszystko poprowadzą. Wyrażamy przed Siostrą swe zadowolenie z takiego podziało obowiązków i bierzemy się do dzieła. W pierwszej kolejności tworzymy listę z konkursami. Następnie poszukujemy wszystkich potrzebnych gadżetów do ich wykonania. Ku naszemu zdziwieniu większość rzeczy znajdujemy w naszym domku. Kolejne 3godz spędzamy na obchodzie placówki-odsyłane z miejsca do miejsca. Wracamy do do domu praktycznie bez niczego z nadzieją, że następnego dnia uda nam się ogarnąć.
Rano, godz przed Mszą otrzymujemy zadanie, by przejść po wszystkich klasach i pozapisywać ludzi na konkursy. Warunkiem zapisu na listę jest udział w loterii-koszt biletu 5 kwacha (3.5zł) W każdej klasie wszyscy tryskają wielką radością na nasze wieści, do momentu gdy nie wspominamy o kupnie losu. Przeważnie reakcją jest pytanie: Czemu nikt nam nie powiedział o tym wcześniej?! Lub podejście z 1 kwachem i zapytanie: Czy tyle wystarczy?! Po obejściu całej szkoły, w której uczy się około 1000uczniów, mamy na liście 84 osoby, z czego my-za pieniążki podesłane od naszej znajomej Ani płacimy za nasze dziewczynki z Sierocińca. Po uroczystej Mszy, udajemy się na Plac Szkolny by kontynuować celebrowanie Święta. Z daleka słyszymy krzyki: Patrycja, Agnieszka, gdzie jesteście? Wszyscy na Was czekają! Zawalamy się wszystkimi gadżetami maxymalnie jak się da i lecimy na środek placu, na którym wita nas 1000osób. Siostro, a gdzie mikrofon? - Pytamy. Nie wiedziałam, że będziecie potrzebować, zaraz ktoś przyniesie-słyszymy odpowiedź. Nie mamy czasu, róbcie na razie bez mikrofonu, po 2 konkursy jednocześnie, możecie brać również tych spoza listy-dodaje. Po mimo, że nie dowierzamy temu wszystkiemu, zaczynamy tak działać. Po godz pojawia się mikrofon, który po przez swą awarie nie polepsza sytuacji. Jednak udaje nam się to poprowadzić do końca bez jego wsparcia.

Dawanie siebie, pomaganie potrzebującym, działania charytatywne. To, to co pociągało me serce od młodych lat. Jednak pod pewnymi warunkami. Gdy widziałam w tym jakiś sens i choć minimalne efekty pracy. Gdy miałam kontrolę nad sytuacją, a mój tok myślenia nie sprzeciwiał się niczemu. Dzięki przyjaźni z Panem Bogiem, moje warunki z czasem zaczęły łagodnieć-serce stawało się coraz mniej ograniczone. 

Na misji przyszedł czas na "jazdę bez trzymanki"– działania bez stawiania jakichkolwiek warunków. Teraz motywacją jest tylko/aż MIŁOŚĆ.                       Wlewająca pokój i szczęście w serce niezależnie od przebiegu sytuacji.


niedziela, 2 lutego 2014

Okruchy Czarnej Rzeczywistości

W Zambii wraz z Nowym Rokiem występuje w duecie Nowy Rok Szkolny. Z wielką radością i utęsknieniem wracam do moich kochanych urwisów, po miesięcznej przerwie. Na Planie Zajęć moich Czwartaków zastaję nieznane dotąd lekcje. Jedna z nich w sposób szczególny przykuwa moją uwagę: Wychowanie Seksualne. W mgnieniu oka me myśli zostają zbombardowane przez pytania: Po co?! Czy to aby nie za szybko?! Czy te małe dzieci w ogóle będą wiedziały o czym mowa?!

Z uzyskaniem odpowiedzi na tego rodzaju pytania jest jak z czekaniem w Zambii na otrzymanie paczki z Polski. Nigdy nie wiadomo ile będzie szła i czy w ogóle dojdzie.

Tym razem przybywa w ekspresowym tempie, bo już po tygodniu.
Dostawcą są dwie sytuacje.

Każdego dnia spędzam 1.5 godz na "Study Time" (Czas na naukę) z dziećmi od 1-3klasy. Gdy uda nam się uporać z pracami domowymi i zaległościami przed czasem, spędzamy kilka chwil na wspólnej zabawie. Z reguły piłka, guma do grania i kolorowanki cieszą największym powodzeniem. Dzisiaj pierwsze skrzypce gra 10 letnia Susan, która opowiada o swych zabawach z rówieśnikami. Tematem przewodnim jest seks. Mówi o tym tak swobodnie jakby rozmawiała o pogodzie. Wskazuje mi również swych nauczycieli z tej dziedziny: 9 letniego Tapsona i 8letnią Jane. Po czym dodaje: "Agnieszka, chodź, pokażę Ci jak to się robi".

Tego samego wieczoru po powrocie do domu dowiaduję się, iż w pobliskiej wiosce ludzie wierzą, że najlepszym lekarstwem na HIV jest seks z dziewicą. Na deser słyszę, iż jedna z takich rodzin, gdy dowiedziała się o chorobie swego 12 letniego syna, kazała mu uprawiać seks ze swoją 3 letnią siostrą.

Tym razem przybycie odpowiedzi nie wywołuje najmniejszej radości. Wręcz przeciwnie, jest powodem wielkiego smutku. Jednak po mimo tego, jestem wdzięczna, że ją otrzymałam.
Bo ukazała prawdę.
Bo otworzyła szerzej oczy.
Bo odsłoniła cząstkę bolesnej rzeczywistości.

niedziela, 26 stycznia 2014

Drogocenna paczka

Tego dnia na buzi rysuje się wielki zaciesz, oczy nie dowierzają, a serce skacze z radości. Dociera paczka Świąteczna od Kochanej Rodzinki z Polski. Przytulam się do niej na powitanie i uśmiecham jeszcze szerzej, na widok serduszek, którymi jest przyozdobiona. Widać, że wiele przeszła. Jest bardzo okaleczona i pobrudzona. Jednak kto by nie był po ponad 70 dniach wędrówki?!

Korzystając z pomocy naszego największego noża, wraz z Patrycją próbujemy się dostać do jej wnętrza. Pozbywamy się jednego kartonu, drugiego, a następnie walczymy z workiem. Został profesjonalnie zszyty, by nic nie miało najmniejszych szans wylecieć w czasie drogi. Śmieję się pod nosem, komentując: "Od razu widać, że Mamuśka pakowała". Po chwili czuję się jakbym była w sklepie wielobranżowym. Asortyment od chemii, ubrań i książek, po kabanosy, herbaty i słodycze. Wypełnia mnie wielka radość i wdzięczność, za każdy dar. Między tymi wszystkimi dobrami, znajduje się również felerny towar - stary, napoczęty ser, o bardzo nieprzyjemnym zapachu. Jego aromat roznosi się po całym mieszkaniu w mgnieniu oka.
Po pozbyciu się sprawcy tego nieznośnego zapachu odczuwam wielką ulgę. Przepakowanie rzeczy do innych siatek, wietrzenie mieszkania w każdej wolnej chwili, oraz czwarte pranie tych samych ciuchów, sprawia, że  zapach jest znacznie mniej intensywny. Pojawia się nadzieja, że nadejdzie taki dzień w którym pozbędziemy się go całkowicie.

Cenię sobie tą paczkę jak żadną inną. Dlaczego?! Bo dostrzegam w niej moje i Twoje odbicie. Przed nami długa droga, którą paczka ma już za sobą. Celem naszej wędrówki jest Wieczność. Doświadczenia nabywane podczas pielgrzymowania decydują o naszym pięknie i wartości wnętrza. Każdy nasz grzech jest jak ten stary ser. Uprzykrza życie zarówno nam jak i naszym bliźnim.
Jednak jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji od tej paczki. Ona nie mogła się go sama pozbyć, natomiast my możemy zrobić to w każdym momencie. Udając się do Sakramentu Pokuty, nasze grzechy zostają natychmiastowo przetransportowane do worka Bożego Miłosierdzia. Rany i ból, które są nadal odczuwalne, możemy stopniowo zmniejszać, dzięki współpracy z łaską Bożą, która uzdalnia do nieustannej pracy nad sobą.

Troszczmy się o wnętrze naszej paczki każdego dnia. Byśmy po dotarciu do celu trafili do Nieba w ramiona Ojca, a nie zostali odrzuceni do Wiecznego potępienia z powodu zbyt wielkiej ilości "sera".

piątek, 17 stycznia 2014

Skojarzenia

Smutek, tęsknota, samotność, nieszczęście.. 
Oto pierwsze skojarzenia, które towarzyszyły mi na myśl o Świętach Bożego Narodzenia spędzonych tysiące km poza domem, bez najbliższych osób.
Dlaczego?                                                                             Bo choć w centrum Świąt stawiałam Boże Narodzenie, to miało ono miejsce jedynie w kościele.
Bo Święta były dla mnie przede wszystkim spotkaniem się z bliskimi.
Bo moje przygotowywania do nich, ograniczałam do genralnych porządków w domu i stworzenia wyjątkowych potraw.



Radość, bliskość, obecność, szczęście..
Oto pierwsze skojarzenia, które towarzyszą mi na myśl o Świętach Bożego Narodzenia spędzonych tysiące km poza domem, bez najbliższych osób.
Dlaczego?                                                                      Bo w centrum Świąt stawiam Boże Narodzenie, które ma miejsce przede wszystkim w mym sercu.
Bo doświadczam, że o bliskości ludzi decyduje otwartość serca i wsparcie duchowe.
Bo przygotowania do Świąt mają miejsce przede wszystkim na terenie mej duszy.



Jakie rodzą się w Tobie skojarzenia na myśl o Świętach poza domem,
bez bliskich Ci osób?

Może wystarczy jedna odpowiedź byś uświadomił/a sobie czym tak naprawdę jest dla Ciebie Boże Narodzenie?! 

sobota, 11 stycznia 2014

Świętowanie Narodzin Chrystusa w Buszu

Tegoroczne Święta spędzam 7547 km od mojego rodzinnego domu, oraz 1000km od tego nowego-City of Hope. Korzystając z zaproszenia dwóch Księży z Polski obchodzę je w Lufubu wraz z wolontariuszami z Polski i  Zambii.

Lufubu to malownicza, maleńka wioska w Buszu. Bieda daje tu o sobie znaki na każdym kroku. Lufubu jest posiadaczem za ledwie jednego sklepu, w którym nie ma nic poza pastą do zębów, mydłem, mlekiem, jajkami i napojami. Natomiast dzieci tu jak grzybów po deszczu. Tak! To one są największym bogactwem tego miejsca. Niezależnie od tego w jakim stanie wychodzisz z domu, ich widok sprawia, że wielki banan pojawia się na twej twarzy. Gdy widzą białego człowieka, biegną ile sił w nogach jedynie po to, by dotknąć, przytulić, pozdrowić.
Zaledwie kilka domów posiada tu prąd. Nasz ma to szczęście. Co prawda często stroi sobie żarty i znika, jednak nie zniechęca nas to do współpracy z nim. Wykorzystujemy każdą chwilę jego obecności, co sprawia, że  na naszym wigilijnym stole pojawiają się trzy gatunki ciasta, babeczki, sałatka, ryby i pierogi. Gdy na dworzu chłodniej- ok 25 stopni, a prąd funduje sobie przerwę w robocie, zasiadamy do Wieczerzy. Klimat sprzyja dzieleniu się opłatkiem i składaniu życzeń. Następnie zajadamy się pysznościami, które od kilku miesięcy nie miały nic wspólnego z naszymi podniebieniami. Ksiądz Czesiu wyciąga akordeon i zaczynamy kolędowanie. W między czasie wspominamy swe ostatnie Święta. 


O 19.00 przychodzi pora na najważniejszy punkt programu. Kościół w 80% wypełniony przez dzieci.
W centrum żłobek, w towarzystwie palm przyodzianych w papier toaletowy. Poza tym dekorację tworzą ogromne ilości kolorowych balonów, serpentyn i papieru toaletowego. Jest radość-uczestniczymy w Narodzinach Chrystusa! Witamy Go tańcem i śpiewem. Nasze ciała poruszają się w rytm grających bębnów, a usta nie powstrzymują się i wykrzykują swą radość. Po zakończeniu uroczystości w kościele, udajemy się na zewnątrz i podziwiamy Niebo, które zdobią kolorowe fajarwerki.





Skaczę ze szczęścia. Powodem tego nie są ani te piękne widoki, ani nietypowa Eucharystia. Jest  nim Jezus, który zechciał narodzić się w mym sercu. Pomimo, iż takie ubogie i niegodne by Go przyjąć.