środa, 30 października 2013

Nieustanna walka

Każdy dzień jest  Bitwą o naszą Duszę. Niezależnie od tego czy jesteśmy tego świadomi czy nie.  Czy wierzymy w  jej istnienie, czy w ogóle nie dopuszczamy do siebie. Czy mamy ochotę  brać w niej udział, czy omijamy ją wielkim łukiem. Ona po mimo wszystko ma miejsce. Rozgrywa się między dobrem a złem. Walczy o Nią Bóg i szatan. W bardzo dużej mierze od nas zależy kto odniesie zwycięstwo. Każde działanie jak i bezczynność są przewagą jednej ze  stron.


U mnie zaczyna się ona o 5,30-z chwilą pierwszego odzewu budzika. Pierwsza okazja do pojedynku. Jedna ze stron mówi: Witaj! Czas wstać. Druga jednocześnie szepcze: spokojnie, nie śpiesz się, nic się nie stanie jak pośpisz sobie raz dłużej i nie pójdziesz na Mszę św.                                                                                                                                          
Następna walka toczy się w szkole. Mogę wejść do klasy z wielką radością i uśmiechem powitać każde dziecko z osobna. Być do dyspozycji  tego, kto będzie tego potrzebował. Tłumaczyć mu tak długo aż zrozumie. Nie mierzyć wszystkich jedną miarą, ale do każdego mieć indywidualne podejście.  Mogę też rozegrać to zupełnie inaczej. Już na samym wejściu powiedzieć, że znowu nie są na swoich miejscach i słychać ich na końcu szkoły. Po sprawdzeniu kilku zeszytów stwierdzić, że tłumaczenie i tak nie ma sensu, skoro ciągle popełniają te same błędy. Co jakiś czas odetchnąć- korzystając z internetu lub komórki.



Kolejna walka ma miejsce o 14.00 w czasie pracy z dziewczynkami z sierocińca. Mogę przybyć punktualnie i  słuchać wszystkich poleceń zarówno Mam jak i dziewczynek. Wykonywać starannie i  rzetelnie powierzone mi zlecenia. Podsunąć pomysł na realizację czegoś nowego. Mogę również przybyć z półgodzinnym spóźnieniem, bo przecież krótka drzemka przy tak wyczerpującym dniu jest bardzo wskazana, a nawet niemalże konieczna. W ogóle czy muszę ciągle coś robić?! Wystarczy, że posiedzę sobie i popatrzę jak dziewczynki pracują lub spożytkuję ten czas na  przeczytanie fragmentu ciekawej książki.

17.30 czas na stoczenie kolejnej bitwy. Iść na różaniec czy zostać w domu i wypić kawkę lub skorzystać z internetu?!


Przychodzi pora na Study Time- czyli następne starcie o mą Duszę.  Skoro wiem  z czym każde dziecko ma największy problem, mogę przygotować sobie wcześniej odpowiednie materiały. Podzielić mój czas na ilość dzieci i poświecić każdemu jedną porcję. Jednak równie dobrze mogę przynieść 5 książek do czytania, 10 kolorowanek, trochę kredek i tym sposobem mieć 1.5 godz z głowy.
Modlitwa wieczorna jest okazją to stoczenia ostatniej bitwy. Wziąć brewiarz i odmówić go wspólnie z Patrycją czy darować sobie i pójść szybciej spać aby jutro być w pełni sił?!

Pojedynek stoczony. Czas na podsumowanie.
Dzisiaj mogę spokojnie spać, bo Bóg odniósł zwycięstwo.

Jak  wygląda to u Ciebie? Ile bitw odbywa się każdego dnia a pod iloma z nich się podpisujesz? Kto jest ich zwycięzcą?

Pamiętaj, że ilekroć zwycięża Dobro, tylekroć zbliżasz się do Nieba. Życzę Ci abyś każdego dnia żył najpiękniej jak potrafisz. Tak jakby jutra miało nie być. :)



wtorek, 22 października 2013

Lekcja Miłości

Spoglądam na Wolontariuszkę, która każdego dnia dziękuję Panu Bogu za to, że się obudziła. Z wielkim pokojem w sercu i radością na twarzy wychodzi by dzielić się Miłością z każdym napotkanym człowiekiem. Tuż obok pojawia się Wolontariuszka, która na każdym kroku ukazuje swe niezadowolenie. Na Jej twarzy najczęściej maluje się smutek z dodatkiem złości. Gościem, który regularnie ją odwiedza jest strumień łez.

Mam przed oczyma Nauczycielkę, która cierpliwie tłumaczy dzieciom ten sam przykład do momentu aż zrozumieją. W momencie Gdy dochodzi do jakiejś większej sprzeczki lub pobicia, motywuje do natychmiastowego pogodzenia się i przebaczenia sobie wszystkich krzywd. Mój wzrok dostrzega drugiego Nauczyciela, który uderzenie linijką traktuje jak przecinek w zdaniu. Natomiast gdy nerwy puszczają jedną ręką chwyta twarz dziecka, a drugą zaczyna ją  bić. Następnie każe jemu  klęczeć przed sobą przez kilka minut.

Widzę Kleryka, który przypomina mi Wulkan wybuchający na każdym kroku. Jest wyjątkowy i niepowtarzalny gdyż nie przynosi żadnych szkód. Tryska miłością, radością, wiarą  i nadzieją. Dzieci lgną do Niego jak do najlepszych słodyczy. Tuż obok stoi Kleryk, którego ręce przykleją się do mojego telefonu jakby były nasmarowane super glue. Każdego dnia nalega bym mu go podarowała a sobie kupiła nowy lub kontaktowała się za pomocą samej karty.

Widzę Siostrę z ciągłym bananem na twarzy, nie opuszczającą żadnej modlitwy. Wypełnia wszystkie swe obowiązki z wielką dokładnością i miłością. Każde dziecko z Sierocińca traktuje  jak swoje. Tuż przy Niej pojawia się Siostra, która na Eucharystie przybywa w 10cm szpilkach, gdy wszyscy klęczą Ona siedzi, a wracając od Komunii Św. wpada w poślizg i upada na posadzkę.

Dostrzegam Księdza, który tryska miłością Bożą i zaraża Nią każdego napotkanego człowieka. Zaraz za Nim wychyla się Ksiądz, który podczas sprawowania Mszy Św. w każdej wolnej chwili bawi się telefonem bez najmniejszego skrępowania.



DZIĘKUJĘ  ZA TĄ  LEKCJĘ MIŁOŚCI!
Początkowo nic z niej nie rozumiałam i wciąż komentowałam, że jest bezsensu, nieprzydatna i  w ogóle nie do pojęcia. Ty jednak wciąż nade mną stałeś  i przykład za przykładem podsuwałeś.Każdego dnia ze wszystkich sił pojąć próbowałam, aż w końcu ZROZUMIAŁAM...
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  Dziękuję za tych "pierwszych". Są dla mnie Mistrzami w pokonywaniu przeszkód, dziur i wszelakich niebezpieczeństw z zawiązanymi oczyma. To właśnie od Nich uczę się jak każdego dnia powierzać wszystko Bogu i pozwalać się prowadzić w ciemno.

Dziękuję za tych "drugich". Dzięki Nim uczę się przyjmować  i kochać każdego człowieka takim jakim jest. To właśnie Oni pokazują mi jak ważna jest modlitwa za siebie nawzajem. Każdy  jej bardzo potrzebuje, niezależnie od tego kim jest, ile ma lat i gdzie przebywa.




niedziela, 13 października 2013

"Gdzie możliwości moich kres, tam Jego początek(..)"

Przed wyjazdem znajomy rzekł do mnie: Wojna, powiedz mi, co Ty byś tym dzieciom dała gdybyś nie miała Jezusa?! Te słowa są dla mnie zarazem logiczne jak fakt, że w Afryce nie ma śniegu oraz zaskakujące jak to, że w Zambii bywa tak zimno, że trzeba nosić rękawiczki.

Sama z siebie nie jestem w stanie nic dać. Nie dostrzegam żadnych potrzeb drugiego człowieka, bo wzrok ogranicza się jedynie do moich pragnień, zachcianek i braków. Jestem wielką egoistką nie wychodzącą poza czubek własnego nosa. Nie ma opcji  bym była chlebem, który zaspokoi jakikolwiek głód, wodą która ugasi najmniejsze pragnienie czy narzędziem, które zreperuje choć jedno małe uszkodzenie.







"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia." 
 Ile będzie we mnie Boga, tyle będzie we mnie:  
- miłości do Alexa, który średnio raz na tydzień ucieka z domu 
- cierpliwości do Moni, która je kartkę z zadaniami gdy nie potrafi któregoś rozwiązać
- zrozumienia dla Siostry, która w obecności 10 Osób otwiera paczkę żelek i nie częstując nikogo, zjada je sama
- wiary w to, że wszystkie moje dziewczynki z City of Hope wylądują kiedyś w Niebie 
- przebaczenia dla nauczyciela, który nie tłumaczy uczniowi, gdy ten popełni jakiś błąd.
W zamian aplikuje kilka uderzeń w twarz a następnie każe klęczeć przed sobą,
- nadziei, że uda mi się jeszcze w tym roku spotkać z pozostałymi Wolontariuszami, którzy są w Zambii
- radości z podjęcia pracy, której wcześniej zapierałam się rękami i nogami





Każdego dnia czuję moc Waszej modlitwy. Jest ona jak ładowarka do akumulatorków. Bardzo często z niej korzystam. Wspaniałe jest to, że ładuje nawet wtedy gdy prąd wysiada w cały"City of Hope".

Z serca dziękuję za każde westchnienie do Góry w mej intencji. Polecam się nadal Waszej pamięci. :)



niedziela, 6 października 2013

Wejściówka do Nieba


Ostatnio zastanawiałam się co musiano by mi zaproponować, żebym była w stanie zrezygnować z wyjazdu na misje. Przez kilka dni chodziłam z przekonaniem, że nic takiego nie istnieje. Po tygodniu przyszła jedna, ale za to megaśna myśl: Wejściówka do Nieba. Tak! Wtedy bym nie musiała jechać na misje, bo na pewno od razu chciałabym z niej skorzystać.

 Natychmiast zaczęłam rozmawiać z "Tatą" na ten temat. On na wstępie mnie wyśmiał a potem rzekł : Kochana, czy Ty wiesz o co prosisz?! Chcesz abym Ci tak po prostu podarował wejściówkę do Wiecznego Szczęścia?! Nie ma takiej opcji! Jeśli chcesz tam dotrzeć  to musisz zacząć  konkretnie w to inwestować. Nie odkładaj tego na później, zacznij już dzisiaj.
Bez różnicy ile masz lat,  co robisz i gdzie się znajdujesz. Nie liczy się czy masz piękną wille z basenem czy jesteś bezdomnym i twym domem jest pole, las czy  ławka. Nie ma znaczenia czy jesteś politykiem, księdzem, sprzątaczką czy bezrobotnym.

 Dla mnie liczy się  tylko jedno, jak bardzo KOCHASZ. Skoro jestem MIŁOŚCIĄ to jasne jak księżyc w pełni jest również to, że na tyle potrafisz kochać, na ile zezwolisz, abym działał w Tobie i przez Ciebie. Pamiętaj, nigdy nie pcham się na siłę, ani nie wchodzę bez pukania. Wejdę dopiero wtedy, gdy sama postanowisz mnie wpuścić do swego serca.




Twoje serce jest jak wielki  ogród, wymagający nieustannej pielęgnacji. Jeśli zechcesz to z miłą chęcią zostanę w nim Ogrodnikiem. Na początku pozbędę się wszystkich chwastów oraz zbędnych narośli czyli Twych zniewoleń, uzależnień i złych przyzwyczajeń. Następnie zajmę się podcinaniem zbyt wysokich krzewów i  drzewek, czyli Twego długiego języka, zazdrości, złości i pychy. Na końcu zajmę się nawodnieniem całego ogrodu. Ma miłość, wiara i nadzieja spłyną na Ciebie jak strumień zimnej  wody w upalny dzień.


Twoim zadaniem jest jedynie a zarazem aż zapraszanie mnie do swego ogrodu/serca. Oto działania po przez które wpuścisz mnie w mgnieniu oka:

Sakrament pokoty - usuwanie chwastów i zbędnych narośli
Eucharystia - nawadnianie ogrodu
Modlitwa - nawożenie
Post - podcinanie drzewek i krzewów


Mam dla Ciebie w bonusie kilka cennych rad, które ułatwią Ci zabieganie o wejście do Nieba:

- Zapraszaj mnie do swego ogrodu bardzo często
- Czekaj cierpliwie na efekty pracy
- Nie wtrącaj się w robotę Ogrodnika
- Ciesz się z tego co masz
- Nie porównuj swego ogrodu do innych
- Nie pracuj w ogrodzie bez obecności Ogrodnika

POWODZENIA! :)

środa, 2 października 2013

Niechciany Gość

Po co Ci te misje? Dlaczego akurat do Zambii? Czemu tak długo?
Nie boisz się? Nie będziesz tęsknić? Dlaczego teraz? "
Ilekroć to słyszę, zawsze nasuwa mi się tylko jedna odpowiedź: Pan Bóg.
To On sobie wybrał to miejsce, czas, warunki..

Zaproszenie wysłał już kilka lat temu. Serce odrzuciło je natychmiast. Był On przez nie tak niechciany, jak śmierć kogoś ukochanego. Nie dając za wygraną postanowił więc wybrać się osobiście. Wpierw dzwonił domofonem, gdy nie było odzewu zaczął pukać z całych sił do drzwi  i głośno wołać. Czynił to dość regularnie, czekając cierpliwie aż serducho raczy otworzyć.

 Początkowo serce udawało, że nie ma go w domu- było przekonane, że w taki sposób się  Go pozbędzie. Okazało się, że nie udało się Go pozbyć. On ciągle był. Postanowiło więc Go zagłuszyć, bombardując swymi pomysłami na życie i szczęście. Ze wszystkich sił starało się pokazać, że nie jest jemu do niczego potrzebny. Buntowało się jak małe, rozwydrzone dziecko,  które rzuca się na ziemie i tupie wszystkimi częściami ciała gdy coś idzie nie po jego myśli. To również nie spełniło założonych oczekiwań. On ciągle był obecny, z niezmiennym spokojem i wielkim bananem na twarzy.

Serce postanowiło więc zmienić taktykę. Pomyślało, że szczera rozmowa będzie na pewno świetnym rozwiązaniem. Gdy emocje opadły, spokojnie tłumaczyło, że przecież kompletnie się do tego nie nadaje. Powiedziało, że jest słabe, za mało wciąż kocha i ufać też mu ciężko. Żaden argument Go nie przekonał. On jednak trwał uparcie przy swoim, jak mucha, która lata wciąż w kółko i nie pozwala się odgonić.
Serce stwierdziło, że nadeszła odpowiednia pora by się Go pozbyć  raz na zawsze. Zamurowało drzwi.
Tym razem  również się rozczarowało. Dostrzegając Go w swym oknie, upewniło się w przekonaniu, że jest  niezniszczalny. Załamane, doszło do jednego wniosku, że nie ma innego wyboru - musi Go przyjąć.

W tym samym momencie stało się coś niesamowitego i kompletnie nieoczekiwanego. Serce zaczęło się radować, skakać i krzyczeć, że jest najszczęśliwsze na świecie. W jednej chwili się przekonało, że najlepszego wyboru dokonało i za nic by tego już nie odwołało. Zrozumiało, że było Go tak spragnione jak człowiek szklanki wody po tygodniu marszu w skwarze.

Jedno TAK i wszystko się zmieniło. Pustki i strachu ME SERCE się pozbyło, a w zamian niczym nie zastąpionym pokojem i szczęściem po brzegi się wypełniło.